• SOR(ry) tu się ratuje życie

Kampania Sor(ry) tu ratuje się życie! Historia kropki

wpis w: Uczycielka, Życie z bobasem | 0

Kampania Sor(ry) tu ratuje się życie, skąd pomysł na post o tym? Wstyd mi! Wstydzę się, że my też byliśmy wśród tych ludzi! Rodziców, którzy przyjechali ratować życie swoich dzieci! Wciąż brakuje mi asertywności, przejmuję się tym, co powiedzą lub pomyślą inni.  Z tej przyczyny dałam nas wmanewrować w SOR. A wszystko rozpoczęło się od małej czarnej kropki na pupie u 11- miesięcznego Bartka i oczywiście od braku zaufania w matczyny instynkt.

Czarna mała kropka na pupie

W sobotni poranek przy zmianie pieluszki zauważyłam u małego czarną kropkę na pośladku. Obejrzeliśmy  ją dokładnie, była trochę większa od główki szpilki i miała czerwoną obwódkę. Na kleszcza była zbyt płaska, więc od razu odrzuciliśmy tę opcję.  Postanowiliśmy poczekać. Wątpliwość wzbudziła w nas sąsiadka. Wróciła hipoteza kleszcza. Skoro nie możemy go wyciągnąć sami, powinniśmy skorzystać z pomocy medycznej.

Pojechaliśmy. Pielęgniarka zdezorientowana po próbie usunięcia czarnej kropki poprosiła o pomoc pediatrę. Młoda lekarka również chwilę podłubała i stwierdziła, że to nie kleszcz. Bartek oczywiście darł się wniebogłosy, co dodatkowo stresowało personel. Pediatra zdecydowanie kazała jechać nam na SOR szpitala dziecięcego, ponieważ tam jest chirurg, który usunie zmianę znieczulając pośladek azotem. SOR w sobotnie upalne popołudnie to ostatnie miejsce, w którym chcieliśmy się znaleźć.  Przed tym pomysłem uchronił nas brak opieki nad starszakami i jeszcze odrobina chłodnego, racjonalnego myślenia: poczekajmy do jutra, poobserwujmy.

Sor(ry) tu ratuje się życie!

Kampania szpitali

Przez cały sobotni wieczór biłam się z myślami czy dobrze zrobiliśmy, czy nie popełniliśmy zaniedbania. A jak inni pomyślą, że lekceważymy problem z niemowlakiem… W niedzielę rano, zawieźliśmy dzieciaki do przyjaciół i ruszyliśmy z Bartkiem na SOR. Było chwilę przed 10, panował jeszcze ogólny spokój. Panie w rejestracji były podirytowane postawą pani pediatry z pomocy. Wyśmiały znieczulenie pośladka azotem. Zarejestrowani czekaliśmy na wezwanie.

W międzyczasie zaczęli napływać pacjenci. Żadne z dzieci nie wyglądało na chore. Jedna z dziewczynek ubrana w komunijną sukienkę przed mszą przyszła coś skonsultować z chirurgiem. Wyszła z gabinetu po 5 minutach. Pan doktor wskazał mamie plakat z napisem Sor(ry) tu ratuje się życie. Przyjechała również karetka z chłopcem, który w trakcie robienia kanapki przeciął sobie skórę. Mama wezwała pogotowie… Ratownik z ambulansu był zdenerwowany postawą rodziców. Darmowa taksówka i dziecko przyjęte bez kolejki. Same plusy. Inna matka oczekiwała dla swojego dziecka natychmiastowej konsultacji z laryngologiem. A może w tym czasie inny maluch oczekiwał na karetkę, która uratuje mu życie.

Stałam wśród tych ludzi i było mi wstyd, że ja też należę do tej grupy rodziców ratujących życie swoich pociech! Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo uległam wpływom młodej pediatry, ja stroniąca od lekarzy, babka zielarka 😊 Mieliśmy z Przemkiem ochotę wyjść, powstrzymało nas wezwanie lekarza. Wzmiankę o kleszczu skwitował, że wyciąga się je samodzielnie. W zupełności się z nim zgadzam. Jednak nie był to kleszcz. Mimo kolejnych zabiegów, wbijanych igieł i igiełek część czarnej kropki została. Przerwaliśmy te tortury, zabrałam malucha do domu, a kropka nadal jest z nami. W gruncie rzeczy jedynie naraziłam Małego na stres, ból oraz wirusy, bakterie, których jest pełno w takich miejscach.

Hipotezy dotyczące czarnej kropki

SORry tu ratuje się życie

Skoro nie jest kleszczem, czym więc jest? Jakimś źdźbłem trawy, kryształkiem nadmanganianu potasu. Nie wiemy… Najważniejsze, że malucha nie boli, nie ropieje, nic się z tym nie dzieje.  Jeżeli uznamy za konieczne, skonsultujemy małą czarną kropkę z chirurgiem, ale już w przychodni. Obecność jej nie zagraża życiu, więc możemy SOR sobie darować.  

Trzy próby, trzy chybienia

SOR nigdy nie był dobrym pomysłem. Pierwszy raz zawitaliśmy w nim z dwuletnim Piotrusiem. Niefortunnie upadł na rączkę. Nie pozwalał jej dotykać, nie chciał nią ruszać. Pod wpływem otoczenia pojechaliśmy późnym popołudniem na SOR. Spędziliśmy tam 3 godziny, 3 chirurgów badało rączkę malucha, zrobiliśmy 2 RTG i wróciliśmy z gipsem do domu. Po 3 dniach zdjęliśmy go, ręka była zdrowa. Było to zwyczajne obicie. Wstrzymanie się do poranka rozwiązałoby sprawę. Przede wszystkim oszczędziłoby Piotrusiowi tortur w trakcie badań, prób nastawień zwichnięcia, promieniowanie RTG i stresu.

Ania również przeżyła swoja wizytę na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Przechodząc mononukleozę, którą sama zdiagnozowałam, późnym wieczorem pojawiła się na jej cielę swędząca pokrzywka. Z obawy o złą diagnozę, choć byłam jej pewna na 100 %, wysłałam Przemka na SOR z nadzieja, że tam zrobią jej badania krwi. Po konsultacji z pediatrą wrócili do domu z antybiotykiem na wirusówkę!

Lekarka zdecydowanie wykluczyła mononukleozę, oczywiście bez badań krwi.  W rezultacie naraziłam dziecko na nieprzespaną noc i kontakt z innymi wirusami. Kolejnego dnia potwierdziłam swoją diagnozę badaniami krwi, które niemalże musiałam wyszarpać w przychodni.  Na szczęście nie podałam antybola, choć mój mąż chciał szukać nocnej apteki, aby zgodnie ze wytycznymi lekarki podać go natychmiast. Pokrzywka okazałą się jednym z etapów mononukleozy. Moje trzy doświadczenia, jednocześnie trzy chybione decyzje.

kampania SOR

Doświadczenia Agi …

Inne doświadczenie ma Aga, której wyjazdy na SOR zawsze okazywały się uzasadnione i były zdecydowanie dobrymi decyzjami. Każda matka najlepiej zna swoje dzieci i powinna wykorzystywać swój instynktem. Choć nawet w jej przypadku nie do końca potrzebnym. Kiedyś trafili z Zozo do szpitala Medicover na wizytę wieczorną. Mała miała straszny kaszel i problem z odktuszaniem. Po zrobieniu RTG lekarka uznała, że jest podejrzenie płynu w płucach i wysłała ich karetką na SOR. Tam okazało się, że żadnego płynu nie ma i diagnoza była zupełnie chybiona. Jednak zostali w szpitalu z zapaleniem płuc. Stres i jazda karetką z takim maleństwem były okropne, nie polecamy nikomu. Nie fundujcie takich przeżyć swoim dzieciom, o ile rzeczywiście nie ma takiej potrzeby. Historię o tym jak szybko coś można złapać w szpitalu już opisywałyśmy tu.

Kampania Sor(ry) tu ratuje się życie!

Kampania prowadzona w szpitalach, jakże potrzebna. Ile razy słyszymy historie podobne do tych opisanych tutaj. Rozpoczęli ją lekarze z SORu ze Śląskiej Izby Lekarskiej. Taką potrzebę widziano zawsze, ale ostatnie tragiczne wypadki na izbach na Śląsku sprawiły, że lekarze postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Jest to próba edukacji i tłumaczenia ludziom, kto rzeczywiście powinien korzystać z takiej pomocy.

Zbliżają się wakacje… Pamiętajmy, że kampania SOR(ry) tu ratuje się życie, nie wzięła się z nikąd. Są całe rzesze rodziców, którzy po prostu panikują! Tam powinno ratować się życie, a nie wygrzebywać kropkę z pośladka 😊  Wybierając numer miejcie w pamięci to, że wizyta w takim miejscu może ściągnąć na nas wirusy, które mogą zagrozić naszym maluchom. Nie dajcie się zwariować i przemyślcie choć trochę swoje decyzje! Pozwólcie lekarzom uratować życie potrzebującym dzieciom.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *