Macierzyństwo bez lukru według naszej koleżanki, matki piątki dzieci. Trudne, osobiste, a jednocześnie bliskie każdej mamie, spostrzeżenia. Zapraszamy do lektury. Mamy nadzieję, że pojawi się u nas więcej jej znakomitych tekstów.
Kiedy, mając 25 lat, przekonywałam męża do decyzji o posiadaniu dziecka, twierdziłam, że wraz z maluszkiem nie będziemy mu przeszkadzać. On będzie pracował, a ja zajmę się dzieckiem w drugim pokoju.
Teraz, spoglądając wstecz, dostrzegam, że dziecko było dla mnie dodatkiem do życia, zaspokajającym potrzebę – owszem – miłości, ale też potrzebę posiadania. A okazało się, że zmieniło się wszystko.

Lata niepewności, niekonsekwencji i frustracji. Wizyty u psychologów przeplatane lekturami o karaniu, bliskości i pozytywnej dyscyplinie, tudzież znowu o karaniu, kiedy bliskość nie zdawała egzaminu.
Wychowanie, a cierpienie … macierzyństwo bez lukru
Ktoś powiedział, że cierpienie rodzi się na styku rzeczywistości i naszych niezrealizowanych oczekiwań. Ktoś inny powiedział, że dziecko jest odbiciem rodziców. Wychowywanie w tym sensie jest cierpieniem, bo jest drogą poznawania samego siebie w dzieciach, które okazały się inne niż chcieliśmy. Przy despotycznym ojcu i uległej matce dorosłam ja, delikatna, słaba i bez charakteru kobieta. Z jakim zdziwieniem i konsternacją patrzyłam na córkę, która zrzucała chłopców z przedszkolnych schodów, mierzyła się wzrokiem z moim tatą, na którego ja bałam się spojrzeć i walczyła ze mną od najmłodszych lat. Zupełnie odstawała od ideału kobiecości jaki mi przyświecał. Chciałam, aby syn z kolei czuł się kochany i był pewnym siebie chłopakiem z pasją, a patrzyłam na zastraszonego, nieśmiałego chłopca z depresyjnymi myślami i trudnościami rozwojowymi. Kozioł ofiarny w grupie. Jednego trzeba było bronić, drugą tłumaczyć przed oskarżającymi. A w domu krzyki, bicie i wyzwiska.
Kiedy pojawia się złość…
Długi czas nosiłam w sobie złość na dzieci za to, że sprawiają, iż staję się nie tym, kim chcę być, że robię rzeczy, których nie chcę i których się wstydzę. Potem zrozumiałam, że to nie dzieci mnie zmieniają, ale dzieci odsłaniają we mnie to, co nieuporządkowane, co targam za sobą od czasów własnego dzieciństwa. Byłam zła na dzieci, że nie mogę przez nie nadal udawać i muszę skonfrontować się ze swoimi słabościami oraz z lękiem przed utratą kontroli. W tym sensie macierzyństwo jest cierpieniem, którego długo nie chciałam podjąć, wchodząc w rolę wszystkowiedzącego wychowawcy. Potem Bóg cierpliwie pokazywał mi, że to nie moje dzieci są nieudane, ale to ja patrzę na nie przez okulary swych egoistycznych pragnień i niezrealizowanych potrzeb.
Tak naprawdę jestem silna

Macierzyństwo okazało się dla mnie również drogą uporania się z własnym dzieciństwem i szansą na zrozumienie samej siebie. Pewnie wiele było cennych rad, ale jedna wypowiedź najbardziej zapadła mi w pamięć. Kiedyś powiedziałam pani psycholog, że córka jest dla mnie niezrozumiała, że jest taka silna i agresywna. Zupełnie inna niż ja. Na co ona odpowiedziała, że jej zdaniem ja też jestem silna. Są słowa pozornie bez znaczenia, które jednak kruszą kokon, w którym żyjemy. Zaczęłam dostrzegać to, że tylko udaję słabość z lęku przed odrzuceniem i brakiem miłości. Córka nie była moim drugim agresywnym ojcem, co pewnie nieświadomie nieraz dałam jej odczuć. Wtedy dopiero zaczęłam budować więź z córką, która cały czas uczy mnie waleczności i odwagi.
Niełatwe było dla mnie pytanie, jak pogodzić zakwestionowanie samego siebie i szukanie prawdy o sobie samej z naturalną potrzebą stałości i bezpieczeństwa tkwiącą w dziecku. Skąd wiemy, kiedy budujemy, a kiedy łamiemy dziecko?
Pozwól sobie być nieidealną kulą do kręgli!
Nie wiem, kim będą moje dzieci. Może, wychowując je, tylko powielam w nich swoje nieuporządkowanie. Z tego punktu widzenia macierzyństwo wymaga rozwagi i pokory. Ktoś kiedyś porównał człowieka do kuli. Ludzie pragną być takimi idealnymi i bez skazy. Tylko że ta kula to kula do kręgli, ma dziury. I choć życie niektórym może upłynąć na łataniu tych dziur i płakaniu nad nimi, to właśnie dzięki tym dziurom Bóg może rzucić nią do celu. I to jest trudne – to zaprzestanie dążenia do bycia idealną. Nie załamywanie się, gdy dziecko „się gubi”, gdy życie rodzinne staje się nie do zniesienia.

Te szczeliny naszego nieradzenia sobie mogą jednak stać się miejscem działania Boga, miejscem łaski. To szansa na doświadczenie Bożego Miłosierdzia. Kiedy patrzę na trudności syna, na jego kompleksy i zranienia, trudno mi nie czuć się winną. Staram się jednak powierzać to Bogu i liczę, że w tych ranach kiedyś mój syn spotka Boga, który lecząc go, da się poznać jako najczulszy Ojciec i Matka.
I to stanowi kolejną trudną umiejętność: rozwijać swoje kompetencje wychowawcze, a jednocześnie nadzieje pokładać tylko w Bogu.
Dzieci trzeba omodlić i w pewien sposób zostawić. Pozwolić im na inność, na niepowielanie naszego obrazu. To właśnie jest macierzyństwo bez lukru.
Bycie rodzicem to spalanie się, by na końcu zniknąć. Cel wychowania to niejako dążenie, by stać się „niepotrzebnym”.
Agata Wróblewska
Dodaj komentarz